Disturbia...
Jak pewnie część z Was wie, nie było mnie na blogu od bardzo dawna. Wiem, przepraszam i zapraszam Was do lektury, w której odkryjecie tajemnicę mojego nagłego zniknięcia. Od nie pamiętam kiedy, nie podróżowałam sama. Najpierw były to wakacje z rodzicami, w międzyczasie szkolne wycieczki, potem wyjazdy z chłopakiem, potem z mężem, aż w końcu z mężem i dziećmi. Zawsze z kimś, nigdy sama. Zawsze był ktoś do kogo można zagadać, z kim można dzielić dobre i złe chwile podczas podróży. Jednak przede wszystkim zawsze był ktoś, dzięki komu nie musiałam polegać wyłącznie na samej sobie, bo wszystkie decyzje podejmowaliśmy wspólnie. Nigdy nie musiałam się sama martwić, czy i jak dokądś dojechać, gdzie zjeść, co robić w wolnym czasie, szczególnie jeśli chodzi o orientację w terenie, haha. No i tak okopałam się w swojej strefie komfortu, otoczona ludźmi, których kocham, bezpieczna. Ponieważ od tylu lat zawsze byłam otoczona ludźmi, zapomniałam o tym, jak to jest, stanowić samemu o sobie. Zapo